Co wydarzyło się tego dnia?
Zapraszam Was na cały post. Oraz ostrzegam! Tak wielu zdjęć w jednym wpisie jeszcze tutaj nie było! Mam nadzieję, że nie pozawieszają Wam się przeglądarki :D
TRANSLATE
Przybywszy na wyspę Lantau ok 10:00 rano, od razu udaliśmy się kupić bilety na kolejkę linową Ngong Ping 360, która jest jedną z największych atrakcji turystycznych Hong Kongu. Dobrze, że stawiliśmy się na miejscu tuż przed otwarciem kas biletowych, gdyż późniejsze tłumy ludzi chcących skorzystać z przejażdżki, rosły w zatrważającym tempie. Jazda kolejką trwała ok 25 minut, a z kabiny rozprzestrzeniały się cudowne, rajskie wręcz widoki na tropikalne wzgórza i turkusowe wody otaczające Hong Kong. Wyspa Lantau znajduje się również tuż obok lotniska, z którego z resztą tego wieczora odlatywaliśmy. Mimo, że port lotniczy jest naprawdę ogromny i jak już na pewno wspominałam wcześniej, został zbudowany na w 75% sztucznie usypanej wyspie, całość z naszej perspektywy wyglądała jak gigantyczna makieta. Z lekkim sentymentem obserwowaliśmy więc startujące z terminali samoloty.
W końcu pomiędzy wzgórzami wyłoniła się wielka figura Buddy, która była celem naszej dzisiejszej wycieczki. Posąg został zbudowany dopiero w 1993 roku i wg. Wikipedii mierzy aż 34 metry wysokości (wg. mojego książkowego przewodnika tylko 26 metrów. Która wysokość jest prawdziwa? Nie wiem). Jest to największa figura Buddy na świecie, wykonana z brązu i usadowiona na szczycie wzgórza, do której prowadzą aż 240 stopnie schodów.
Kilkuminutowa wspinaczka po schodach dała nam możliwość znalezienia się tuż pod gigantyczną figurą, oraz podziwiania cudownych rajskich widoków. Na całe szczęście, tego dnia panowała słoneczna pogoda, więc tropikalna flora Hong Kongu objawiła nam się w całej okazałości. W tamtym momencie, aż nie mogłam uwierzyć w to, gdzie jestem :)
Wiatr na szczycie momentami był bardzo silny, więc po kilku chwilach postanowiliśmy zejść na dół, do znajdującego się u stóp wzniesienia klasztoru Po Lin. Samo to miejsce, jak i stosunkowo młody posąg Buddy, nie są raczej miejscem kultu religijnego, utworzono z nich jedną z głównych atrakcji turystycznych Hong Kongu. Owszem, znalazło się kilku wierzących, kłaniających się figurze, lub palących kadzidła, jednak zdecydowana większość przebywających tu ludzi, to turyści z aparatami. Znajduje się tu wiele straganów z pamiątkami, restauracje, a sam (aktualnie remontowany) klasztor, przebranżowił większość swoich pomieszczeń na potrzeby turystyczne.
Wrażenia wizualne z tej wycieczki zapamiętamy jako bardzo pozytywne, jednak nie udało się nam raczej odczuć majestatu tego miejsca.
Spódnica: H&M | Naszyjnik: Republika Artystyczna | Bransoletka: Libellule | Kolczyki: Diva | Torebka: Stoisko Włoskie Torebki / Blue City / Warszawa
W drodze powrotnej do domu, postanowiliśmy zahaczyć o Mong Kok. Jest to robotnicza dzielnica miasta, oraz najgęściej zaludniony obszar świata! Gęstość zaludnienia wynosi tu 130 000 osób/km². Wyobraźcie sobie przykładowo 6 osób, mieszkających w jednym, dziesięcio-piętnasto metrowym mieszkanku! Klimat panujący na Mong Kok jest jedyny w swoim rodzaju. Mnóstwo tu neonów, sklepów, ludzi, tanich knajpek z jedzeniem, a wszystkie ulice wyglądają niemalże identycznie. My udaliśmy się również na słynny Ladies Market. To wielkie targowisko, na którym znajdziecie cała masę wyprodukowanych w Chinach bibelotów, ubrań, ciekawych pamiątek, jak i kopie najnowszych kolekcji akcesoriów od Michaela Korsa, Louis Vuitton, po Mulberry, oraz wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Jakimś cudem nie mam żadnego zdjęcia tego targowiska na aparacie, ale wygląda ono właśnie Tak.
Postanowiłam, że wydam w końcu trochę pieniędzy, bo oprócz jedzenia, białego t-shirtu i biletów na komunikację miejską, niczego sobie nie kupiłam. Azjaci uwielbiają się targować i raczej nic nie ma tu z góry ustalonej ceny. Kiedy ledwo wchodziłam na jakiś stragan, sprzedawczynie od razu się ożywiały o próbowały za wszelką cenę wcisnąć mi rzecz, którą wcześniej pokazałam zainteresowanie. To było nawet zabawne, kiedy niskie Chinki wręcz nie pozwalały mi opuścić ich terytorium, ciągnąć mnie za rękę, a drugą wyciskając coraz to niższe kwoty na kalkulatorze :D Kiedy Azjaci widzą Białego, od razu węszą interes i próbują mu wcisnąć całą masę różnych rzeczy na sprzedaż.
Generalnie to opuściłam targ z dwoma torebkami i dwoma bransoletkami. Na szczęście zakupione w całkiem przystępnych cenach i wytargowane o ponad połowę taniej, od proponowanej ceny początkowej ;)
My byliśmy na Mong Kok w dość wczesnych, popołudniowych godzinach, jednak podobno w godzinach wieczornych, ulice jeszcze bardziej zapełniają się ludźmi wracającymi z pracy. Żałuję trochę, że ominęła mnie okazja uwiecznienia na zdjęciach tego, z czego najbardziej słynie ta dzielnica. A podobno wygląda to Tak.
Po powrocie, czekało nas wielkie pakowanie. Na szczęście udało nam się upchnąć wszystko do walizek, co wcale nie było takie łatwe :) Mając odrobinę wolnego czasu, udaliśmy się jeszcze na krótki spacer promenadą, znajdującą się tuż pod "naszym mieszkaniem".
(Klik na zdjęcie)
Ehh, a więc pora wracać. Tydzień na Hong Kong to zdecydowanie za mało. Z chęcią zostałabym tam na kilka miesięcy. Naprawdę żal nam było stamtąd wyjeżdżać. Pożegnaliśmy się z Naszą Drogą koleżanką i złapaliśmy autobus bezpośrednio na lotnisko. Usiedliśmy sobie na samym przodzie piętrowego autobusu, u góry, skąd po raz ostatni obserwowaliśmy to tętniące życiem, niezwykle klimatyczne miasto. Spoglądając na Kacpra zauważyłam, że aż ma łzy w oczach. Potem zdałam sobie sprawę, że ja również :)
Hong Kong International Airport i jeden z najdłuższych terminali świata. Oczywiście z Kacprem nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie przeszli go prawie biegiem całego i to na 5 minut przed boardingiem, wraz z wózkiem bagażowym xD. Wróciliśmy chyba po 15 minutach, oczywiście i tak idąc po ruchomych chodnikach, był to jednak jedynie dłuższy fragment terminalu, który wcześniej pokonaliśmy... lotniskową kolejką ;)
Start! Po ok 12 h lotu do Amsterdamu, ok 5:00 nad ranem przywitał nas piękny wschód słońca.
A oto i nasz samolot ;)
Pierwszy raz w życiu nie cieszyłam się na myślę, że jestem w Warszawie :/ Jakoś tak płasko... mało wieżowców i żadnych wzgórz dookoła.
Po 23 godzinach podróży, w końcu dojechaliśmy do Poznania. Totalnie wykończeni, ale szczęśliwi, że własnie przeżyliśmy najlepszą przygodę w naszym życiu!!!! Od tej chwili obiecałam sobie, że co roku będę wyjeżdżać gdzieś daleko. WARTO!!! :)))
Chciałabym serdecznie podziękować Asi i Vivi'emu za przygarnięcie nas do siebie przez ten tydzień! Mam nadzieję, że nie sprawiliśmy Wam kłopotu, a ugościliście nas fantastycznie! Bez wątpienia warto było jechać taki kawał i poznać tą kompletnie inną kulturę. Wielkie podziękowania i buziaki! :* :)
Pięknie. No i niech plan na coroczne wyjazdy Ci się spełni! :)
OdpowiedzUsuńcudowna przygoda! życzę Ci, żeby kolejna wyprawa była równie niesamowita albo i lepsza! :))
OdpowiedzUsuńO, to lepsze niż nasz Jezus ze Świebodzina!:D Chociaż nie, Jezusa nie przebije żaden Budda:P
OdpowiedzUsuńMasz bombowy naszyjnik, a ta czekolada pod kniec w takich wielkich kawałkach... dałabym się za nią pokroić:)
:) uff...dojechałem do końca. Dużo b.fajnych fotek. Zazdroszczę wyjazdu :) !
OdpowiedzUsuńJa też tak chcę!!! Jak patrzę na Wasze zdjęcia to też mam łzy w oczach haha:) Śledziłam podróż cały czas i opisałaś to w taki sposób że część mnie też czuje jakby była tam z Wami. Bardzo fajne zdjęcia i opisy:) Czekam na kolejny post:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać Twoje wpisy o Hong Kongu, zdjęcia są przepiękne, a ciekawostki jakie piszesz - bardzo interesujące ;3 Życzę kolejnych tak niesamowitych wycieczek. Tylko wkradł Ci się mały błąd, ponieważ fauna to zwierzęta, a myślałaś chyba o roślinach, czyli florze ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobają :) Błąd poprawiony :)
UsuńPrzepiękne zdjęcia. :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia :) Zazdroszczę podróży !
OdpowiedzUsuńZaobserwowałam :)
meduzencja.blogspot.com
Kochana, pokazałaś mi HK z innej perspektywy, zaczyna mi się podobać. ;)
OdpowiedzUsuńŚWIETNE zdjęcia!
OdpowiedzUsuńbosko, ze tyle fotek dajecie; D
OdpowiedzUsuńpiękne zdjęcia,wciąż zazdroszcze wycieczki i ciekawy naszyjnik :)
OdpowiedzUsuńJa w tym roku miałam jechać na parę dni do Niemiec ale jak zwykle coś nie wyszło [konkretnie to kolokwium, którego nie było...] ale obiecałam sobie, że pojadę tam chociażby prywatnie a jako, że w średniej miałam obowiązkowy niemiecki to mam nadzieję, że nie będę miała problemów z dogadaniem się :) Oczywiście wyjazdy zazdroszczę bo widać z notatek, że był cudowny po mimo takiej a nie innej pogody :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
miasto wygląda niesamowicie!
OdpowiedzUsuńskąd łańcuszek ze spinaczami ? diy ? mega jest ! :D
OdpowiedzUsuńKrajobrazy urzekają!:) Twój naszyjnik także!:D
OdpowiedzUsuń