środa, 23 sierpnia 2017

Jak wygląda życie w Atenach, dlaczego nienawidziłam tam studiować i moje rady dla przyszłych Erasmusów

Uważam, że czasami przychodzi taki moment kiedy trzeba na jakiś czas oderwać się od rzeczywistości, aby zdać sobie sprawę z tego czego się chce i czego się nie chce. Moim "oderwaniem" był tegoroczny wyjazd na mojego Erasmusa nr 2 do Aten. Czy była to dobra decyzja? I tak i nie. Po tym, co przeżyłam w ostatnich miesiącach wiem już, że niezapomniany Erasmus zdarza się tylko raz. Moim był ten w Portugalii, mimo iż pewnie sama nie doceniałam go aż tak bardzo dwa lata temu. Wiem też, że jeśli przeciwności losu rzucają nam co chwilę kłody pod nogi, nie ma co walczyć za wszelką cenę o tego typu wyjazd. Erasmus jest drogą "wycieczką", która wymaga też pewnego rodzaju poświęceń oraz oczywiście sporych nakładów finansowych. Rzeczywistość po powrocie również jest w stanie nas przytłoczyć. 
W dzisiejszym wpisie chciałabym raz na zawsze zamknąć temat Erasmusa i podzielić się z Wami moimi finalnymi refleksjami dotyczącymi zarówno samego programu, jak również chaotycznego miasta w którym było mi dane spędzić w tym roku pięć miesięcy.
Uwaga: Wpis jest długi, gdyż wylewam tu swoje żale na temat Aten, do którego raczej już nigdy nie wrócę.

TRANSLATE

Dlaczego wyjechałam do Aten?


Aktualnie jestem w trakcie moich kolejnych zaocznych studiów, które zajmują mi jedynie 2 weekendy w miesiącu. No więc jeśli mogę dzięki nim ponownie wyjechać na Erasmusa, to dlaczego by tego nie zrobić? Od samego początku zależało mi jednak na wyjeździe do Hiszpanii, żaden inny kraj mnie interesował. Rok temu zaczęłam kurs hiszpańskiego, dostałam się na Erasmusa w Sewilli i Bilbao, jednak przeszkodą nie do pokonania okazała właśnie bariera językowa. Chciałabym się nauczyć mówić dobrze po hiszpańsku, jednak aby wyjechać na wymianę do tego kraju, język trzeba mieć już opanowany co najmniej na poziomie B1. Z moimi umiejętnościami na poziomie niepełnego A2 musiałam się więc obejść smakiem i moje marzenie o zamieszkaniu w Hiszpanii nie mogło być zrealizowane. Przez te zawirowania straciłam jedynie semestr, w którym nigdzie nie wyjechałam i zwyczajnie z "blaku laku" przy kolejnej rekrutacji wybrałam Ateny. Moja uczenia nie dawała mi aż tak szerokiego wyboru odnośnie wyboru uczelni goszczącej, ale głównie ze względu na to, że... prawie wszędzie już byłam. Nadal marzył mi się kraj, którego nie było mi dane jeszcze odwiedzić, najlepiej na południu Europy, bo oczywiście człowiek czuje się lepiej tam, gdzie jest cieplej i rosną palmy. Mogłabym jechać do Włoch, ale sprawa wyglądałaby identycznie jak z Hiszpanią, więc pragnąc nadal przystąpić z programu nie pozostało mi nic innego, jak skorzystać z wyjazdu do Aten. 



Jak wygląda życie w Atenach?


Grecja jest niesamowicie pięknym krajem o niezaprzeczalnie bogatym dziedzictwie kulturowym i historii. Jest to oczywiście miejsce warte odwiedzenia, zwłaszcza kiedy bierzemy pod uwagę malownicze wyspy, których sama Grecja posiada ponad 3 tys. Wcale nie dziwi mnie fakt, że jest to tak popularne miejsce na wakacyjne wyjazdy. Jednak wakacje wakacjami, a załatwianie spraw na miejscu związanych z przeprowadzką i studiami to już inna sprawa. Zdaję sobie oczywiście doskonale sprawę, że Grecja to nie Polska ani jakikolwiek inny kraj, także jestem tolerancyjna i wyrozumiała pod wieloma względami, jednak nieustanne nagromadzenie się niewielkich spraw i denerwujących mnie drobiażdżków w końcu urosło do rangi wielkiej góry irytacji i sprawiło, że chciałam spadać z tego kraju jak najszybciej się dało. 

Ateny znacznie różnią się od osławionych greckich i spokojnych wysp. Przede wszystkim jest to ogromne skupisko ludzi gromadzące ok 4 mln osób, dzięki czemu w mieście tym przebywa ponad 1/3 populacji całego kraju. No i nie ma też co ukrywać, że Ateny są zwyczajnie tłoczne, głośne, śmierdzące i brudne. Miasto posiada charakterystyczną białą zabudowę z licznymi tarasami na dachach, licznie zamalowaną graffiti, na chodnikach co rusz można spotkać handlujących uchodźców, metro słynie z idealnego miejsca do drobnych kradzieży, a na niemalże każdej ulicy walają się przepełnione kontenery na śmieci. Tak, wiem, ja lubię marudzić, ale naprawdę momentami byłam zdegustowana tym miastem pod względem wizualnym, jak i ogólnego podejścia ludzi do pewnych spraw. 

Przeciętne ulice w Atenach, w tym moja własna


Grecja oczywiście boryka się z ogromnym kryzysem ekonomicznym, jednak mieszkając tam zdałam sobie sprawę, że wcale mnie ten fakt aż tak nie dziwi. Przede wszystkim Grecy nie płacą podatków. Robiąc zakupy gdziekolwiek istnieje ryzyko, że nie dostaniemy paragonu, a nienabijanie towaru na kasę jest tu powszechne. Wyjątkiem są supermarkety i większe sklepy. Człowiek czasami odruchowo czeka na resztę i kwitek, ale kasjerka patrzy jedynie na człowieka maślanymi oczami i udaje, że nie wie o co chodzi. Aż strach wyobrażać sobie ile ten kraj traci na niepłaceniu podatków. Co ciekawe w wielu sklepach wisi informacja, że jeśli klient nie otrzyma od sprzedawcy paragonu, to nie musi płacić za towar. Spróbowałam tej metody dwukrotnie. No i oczywiście nagle jakimś cudem kasjerki przestały rozumieć angielski ;).
Sami Grecy mówili mi też, że normą jest, że żyje się tu ponad stan. Pamiętam jak jeden znajomy powiedział mi, że ten naród jest szalony, bo kraj jest pogrążony w kryzysie, a ludzie przesiadują tylko godzinami w kawiarniach i piją kawę. Przeciętne wynagrodzenie w Grecji również drastycznie w ostatnich latach spadło, a właściciel mojego mieszkania powiedział, że już w życiu nie będzie wynajmował pokoi Grekom, gdyż nie są płynni finansowo. Czasami przykro mi było na to wszystko patrzeć i myśleć, ehh.

Informacja odnośnie konsekwencji niewydawania paragonów w piekarni i przeciętny grecki paragon, czyli... co ja właściwie sama kupiłam i ile to kosztowało, hmm.


W Atenach normą są już chyba strajki i uliczne demonstracje. Za czasów mojego mieszkania tam, w trakcie tylko jednego miesiąca odbyły się aż 3 strajki metra i pociągów, kiedy żadna z linii nie kursowała wtedy przez wybrany dzień. Tuż po mojej wyprowadzce odbył się ponoć strajk śmieciarzy. Istnieją nawet specjalne strony internetowe informujące o aktualnych zawirowaniach w mieście, na które ponoć warto zajrzeć przed wyjściem z domu. Co ciekawe, to wszyscy w mieście jeżdżą komunikacją miejską na gapę. Przyznaję się, że ja również. W Atenach aktualnie próbuje się wprowadzić nowy elektroniczny system biletowy. Na stacjach metra zamontowano w tym celu bramki, których wcześniej w ogóle nie było. Ale cóż z tego, jeżeli są one zawsze otwarte? Dlatego też każdy swobodnie wchodzi sobie na stację i do wagonów. W ciągu 5 miesięcy może 3 razy na stacjach metra widziałam kontrolę. Jest ona za to prawie zawsze w autobusach jadących na lotnisko. No więc skoro można oszukiwać na biletach, to ludzie to po prostu robią.
Tak jak wspominałam wcześniej, metro jest doskonałym miejscem dla złodziejaszków. Okradziono tam kilku moich znajomych, a najgorsi są oczywiście zorganizowani cyganie. Trzeba zawsze bezwzględnie pilnować swoich rzeczy, trzymać plecak z przodu, a torebkę ciasno pod pachą. Pewnego razu, kiedy wjeżdżałam po schodach ruchomych z bagażem otoczyła mnie grupa cyganek, a jedna z nich zarzuciła na moją torbę swoje obszerne ponczo, pewnie próbując pod tym okryciem coś da siebie wygrzebać. Na szczęście zauważyłam to w porę...
W Atenach działają również trolejbusy i autobusy, które jeżdżą jak chcą, często bez rozkładów, których po prostu fizycznie na przystanku nie ma. Pozdrawiam każdą osobę, która byłaby w stanie połapać się w tym, gdzie one w ogóle dojeżdżają.


W Atenach oprócz licznych mniejszości narodowych, żebraków i bezdomnych są niestety... narkomani. Ja sama mieszkałam w okolicy niesłynnego parku Pedion tou Areos, który dla części z nich był domem. Aż strach było przechodzić obok wieczorami, gdzie narkomani grzali się przy koksownikach...


W Atenach oprócz pięknej pogody i jedzenia, podobało mi się niestety tylko kilka drobiazgów. Starałam się, ale niestety nie byłam w stanie nacieszyć się tym miejscem. Zdarzało się jednak, że zaskakiwała mnie ludzka otwartość, chęć pomocy i małe uprzejmości, jak np. podarowanie ciastka, koperty w sklepie za darmo, albo... cebuli na lokalnym, cotygodniowym targu, który pojawiał się na ulicy pod moim domem ;).

Z drugiej zaś strony Ateny słyną ze strasznie nieuprzejmych sąsiadów. Popołudniowy czas siesty jest dla nich niemalże święty, a niektóre niewielkie hałasy dobiegające z mieszkań urastały czasami do rangi wielkich problemów. Sąsiedzi mojego kolegi naskarżyli właścicielowi, że przesiadywał ze znajomymi na balkonie i kazano mu się wyprowadzić, a nam z tarasu "za karę" za spotkanie na naszym tarasie ze znajomymi ukradziono suszarkę do ubrań. Śmiechu warte.


Nie da się ukryć, że cała Grecja uwielbia psy i koty, których obecność na niemalże każdej ulicy nie jest niczym nadzwyczajnym. Są one chętnie dokarmiane i nikomu nie przeszkadzają.


Ateny są bardzo zatłoczonym miastem, nie byłabym tu w stanie poruszać się samochodem, również ze względu na problem ze znalezieniem miejsca parkingowego. Kolega z uczelni powiedział mi też, że normą jest tu dawanie łapówek za zdanie egzaminu na prawo jazdy. Ludzie na licznych skuterach często również nie noszą kasków, co w Polsce byłoby nie do pomyślenia. 



Co mnie jeszcze irytowało?

  • W całej Grecji panuje "gówniany" problem, czyli... zakaz wrzucania papieru toaletowego do muszli klozetowych. Podobno jest to ze względu na zły stan kanalizacji i wąskie rury. Hmm...
  • Palenie papierosów jest zmorą tego kraju, a pali się tu wszędzie: w klubach, kawiarniach, uczelniach, dosłownie wszędzie! Jest to niesamowicie popularny nałóg.
  • Ludzie w klubach naprawdę nie umieją się bawić. Wyjście na pusty parkiet do lubianej przez nas piosenki jest wstanie wprawić innych w konsternację. Nikt tu do nikogo nie zagaduje, dziewczyny odstawiają się aby atrakcyjnie wyglądać i tylko po to aby w wyniosły sposób odprawiać chłopaków. I jest to również opinia samych Greków. 
  • Grecja produkuje wielkie ilości śmieci, nie ma tu recyklingu, a w marketach wszędzie wciskają nam plastikowe torby. Często widziałam zdziwienie kasjerek na moją odmowę, że nie chcę reklamówki. Wręczają ich oni zdecydowanie zbyt dużo!
  • Załatwienie czegokolwiek jest niesamowicie czasochłonne, a biurokracja straszna. Dziwna jest też sprawa z dostarczaniem poczty, której ja akurat otrzymuję zawsze sporo. W Atenach nie ma czegoś takiego jak... skrzynki na listy. Pocztę dla całego budynku (często dla kilku klatek) listonosz rzuca na stół w przedsionku budynku, przez co... każdy ma dostęp do naszych listów. Każdy więc teoretycznie może sobie ją zabrać lub otworzyć. Listonosz też nie sugeruje się dokładnym adresem, a... nazwiskiem na domofonie. Wiadomym jest, że jeśli ktoś wynajmuje pokój, to nie będzie go w spisie. Zawsze więc dostawałam niesamowicie irytujące awizo. Nie było w nim słowa o adresie, gdzie mam się udać po przesyłkę, a podany jedynie numer telefonu. Jak już zadzwoniłam, przebiłam się przez automat i przeprowadziłam rozmowę z kilkoma osobami, dowiedziałam się gdzie jest ta paczka, to minęło dobre pół godziny. A tak trudno było po prostu zapisać od razu adres na papierze? A kurier nie mógł zadzwonić, kiedy był pod moim domem? Jeszcze trochę i bym zwariowała.


Dlaczego nienawidziłam tam studiować?

Zacznijmy może od mojego uniwerku w Atenach, którego nazwa brzmi Athens University of Economics and Business. Z zewnątrz prezentuje się całkiem dobrze, w końcu to publiczny uniwersytet...


A wewnątrz...


Posprejowane sale wykładowe i palący się śmietnik to mój hit. Jak widzicie mój grecki uniwerek miał swój "urok". Standardem było palenie papierosów na korytarzach zarówno przez studentów, jak i pracowników. Przed samą bramą uniwersytetu znajdował się nazywany przez nas kolokwialnie "nigga shop", który obejmował liczne stoiska z podrabianymi akcesoriami, filmami porno i papierosami sprzedawanymi na lewo przez imigrantów. Nie czułam się tam dobrze i nie będę dalej tego komentować.

Studia w Grecji trwają łącznie 6 lat, w tym 4 lata studiów pierwszego stopnia. Nie byłam również zadowolona ze sposobu przekazywania wiedzy, którym okazywało się głównie bełkotanie pod nosem przez wykładowców, w czasie gdy studenci przysypiali. Podobały mi się za to interesujące zajęcia z języka i kultury greckiej. Wykłady trwały po 3 h, w trakcie których wykładowca był w stanie spóźnić się nawet 45 min. 
Dziwną sprawą jest fakt, że policja ma zakaz wstępu na teren uczelni w Grecji. Mają one swoje punkty nieopodal, w których 24 h na dobę stoją patrole, gdyż wcześniej na uczelniach zdarzały się zamieszki. Nie znam dokładnie tematu, ale studenci tworzą tu swoje grupy przeciwstawiające się władzy politycznej. Często na terenie uniwerku rozdawano ulotki, a na ścianach samej uczelni wieszano wielkie transparenty z antypolitycznymi hasłami.

Plusem na greckich uniwersytetach jest fakt, że studentom przysługują tu darmowe posiłki w uczelnianej kantynie. Ja również (po długim oczekiwaniu) otrzymałam swoją kartę na posiłki. Oczywiście nie była to restauracja, ale w okresie osobistego kryzysu finansowego, darmowe jedzenie było zawsze jakimś rozwiązaniem. 


Nie rozumiałam też podejścia Greków do niektórych spraw. Fajnie, że oferują oni darmowe zajęcia na basenie dla studentów, ale... aby otrzymać pozwolenie najpierw musisz załatwić zaświadczenie od dermatologa, potem musisz otrzymać zaświadczenie od kardiologa, potem musisz iść do trenera aby wyrobił ci kartę.Wszystko to zajmowało tyle czasu, że czasem gra okazywała się nie warta świeczki.

Wyrobienie mojej legitymacji studenckiej trwało prawie 2 miesiące. Dlaczego aż tak długo? Nie wiem. A dlaczego finalnie musiałam iść ją odebrać w... salonie Vodafone?!?!?! Tego też nie wiem :|.
Zanim wyrobiono mi legitymację, która uprawniała mnie do zniżek, chodziłam z greckim zaświadczeniem, o tym, że jestem studentką na tutejszej uczelni. Szkoda tylko, że nie chciano go zaakceptować i każdorazowo musiałam wdawać się w niepotrzebną dyskusję.


Kiedy w końcu otrzymałam legitymację, to muszę przyznać, iż była ona naprawdę przydatna. Wejścia do niemalże każdego muzeum w Grecji było tym samym dla mnie darmowe. Była to spora oszczędność, bo przykładowo wejście na sam Akropol kosztuje 20€. Legitymacja uprawniała mnie też do zniżki na komunikację miejską. Dla mnie osobiście plusem był fakt, że nie ma na niej zawartej... daty urodzenia studenta. Także korzystałam ze studenckich przywilejów, które powinny mi w Grecji przysługiwać do 25 roku życia, podczas gdy miałam już skończone 27.



Moje rady dla przyszłych Erasmusów


To już tak na sam koniec tego wpisu pełnego żalu. Grecja mi nie podeszła i uważam, że panuje tam straszny pierdolnik. Uważam, że Ateny są zaniedbane, a ja jestem na ten kraj chyba zbyt poukładana szybka i nie jestem aż tak beztroska, więc wiele rzeczy mnie tam drażniło, nie pasowałam tam. Mam z Aten wspomnienia i dobre i złe, ale drugi raz bym tam nie wyjechała. Chcąc rozpocząć swojego Erasmusa musicie przede wszystkim pamiętać że:

- Wybór miejsca na swojego Erasmusa jest bardzo ważny, jeśli masz odnośnie niego złe przeczucia, to tam nie jedź
- Erasmus to przede wszystkim ludzie i zawarte znajomości, to one w głównej mierze świadczą o tym, czy wyjazd był udany
- Uzbrój się w duże nakłady finansowe, nawet jeśli  w trakcie nie chcesz zbyt wiele podróżować. Stypendium na pewno <!> Ci nie wystarczy
- Wybierz uczelnię goszczącą o tym samym profilu. Jest to naprawdę bardzo ważne. Ucz się na moich błędach i nie jedź studiować finansów będąc w Polsce na prawie. Po powrocie czekają Cię spore różnice programowe, a ryzyko tego, że na miejscu przez zaległości nie zaliczysz kursów jest duże!
- Uważam, że różnica wieku wśród studentów nie ma znaczenia. Ja jechałam jako osoba już "starsza" i ani mi,  ani nikomu to nie przeszkadzało
- Pamiętaj, że to tylko wyjazd tymczasowy, a prawdziwe życie czeka na Ciebie po powrocie do kraju. Uważam, że Erasmus jest dobry dla osób, które nie mają dużych zobowiązań.





          

6 komentarzy:

  1. Ciekawy wpis, świetne spostrzeżenia dla osób wybierających się na Erasmusa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podczas samych relacji na bierząco nawet było można odczuć że w Porto lepiej Ci się podobało, ale nie dziwię się. Trochę jak Polska.. pięknie tylko miejscami i na zdjęciach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna relacja, dzięki! Nigdy bym nie pomyślała, że Grecy to aż takie lekkoduchy. Pozdrowienia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Grecja jest fajna, ale tylko na wakacje. Nie chciałabym tam mieszkać..

    OdpowiedzUsuń

Zostaw po sobie ślad :)
KOMENTARZE OBRAŹLIWE ORAZ SPAM NIE BĘDĄ AKCEPTOWANE